Turombereni... czyli módlmy się o powołania

Wstega

Słyszymy wiele o kryzysie powołań do stanu duchow­nego. Słyszymy, że seminaria duchowne, nowicjaty czy klasztory pusto­szeją. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź możemy znaleźć w stwier­dzeniu Jezusa: "Proście Pana żniwa, aby posłał robot­ników na swoje żniwo". Jeśli mówimy o kryzysie powołań, wcześ­niej musimy mówić o kryzysie modlitwy. Któż dziś modli się o powo­łania? Czy nasze rodziny katolickie są domami modlitwy?

Nie zapomnę gorliwości i żarliwości bp. Silasa Njiru, ordy­nariusza diecezji Meru w Kenii, który nieustannie przy­pominał wszystkim o koniecz­ności modlitw o powołania zakonne, kapłań­skie i misyjne. Sam pisał modlitwy o powo­łania w różnych językach: kimeru, suahili, kikuyu i po angielsku. Roz­powszechniał te modlitwy po wszystkich swoich parafiach, polecając, by codziennie je odmawiano w kościołach, kaplicach, szkołach, klasz­torach i w niższym seminarium w Nkubu. Począt­kowo podczas zjazdów duchow­nych w Meru, było jeszcze wielu białych kapłanów i sióstr, natomiast garstka czarnych. Jednak ten obraz szybko się zmieniał, gdyż przy­bywało powołań miejscowych. Biskup każdego roku święcił 8-12 nowych kapłanów. Modlitwa o powołania wydawała obfite owoce.

Powołania

W uszach brzmią mi słowa katechetów, członków rad para­fialnych i różnych wspólnot modlitewnych: Turombereni mariitana..., czyli „módlmy się o powołania”. Lud Boży konty­nuował tę piękną modlitwę bardzo głośno i bardzo wyraźnie, tak jakby wszystkim bardzo zależało na tym, by jak naj­więcej dziewcząt i chłopców poszło za Jezusem. Dlatego tym bardziej byłem zasko­czony, gdy któregoś dnia w Ruiri przy­biegła do mnie pewna dziewczyna, bardzo znana ze swego zaanga­żowania we wszyst­ko, co działo się w naszej para­fii. Ze łzami powie­działa mi: „Proszę ojca, chcę wstąpić do Zgro­madzenia Sióstr Św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a mój tato nie chce mi pobło­gosławić”. Wiedziałem, że w Afryce żadna dziew­czyna i żaden chłopiec nie podejmie poważnych, życiowych decyzji bez błogo­sławieństwa rodziców. Zapewniłem ją, że porozmawiam z jej ojcem, którego dobrze znałem, gdyż był prze­wodni­czącym rady para­fialnej w jednej z naszych kaplic.

Powołania

Z rozmowy dowiedziałem się, że on nie może na to pozwolić, by jego córka poszła do zakonu, bo wcześ­niej zawarł umowę z pewnym młodym czło­wiekiem, że odda mu swoją córkę za żonę. Ten w zamian chciał połączyć swój sklepik ze sklepikiem swego przysz­łego teścia, by stworzyć swego rodzaju super­market. To miała być opłata za żonę (tzw. mahari), jaka należała się ojcu dziew­czyny według tradycji ludzi ple­mienia Meru. Nie potrafił zre­zygnować z takiej szansy. Przy­pomniałem mu: „Przecież ty codzien­nie roz­poczynasz w waszej kaplicy modlitwy o powo­łania. Widocz­nie Pan Bóg wysłuchał twych modlitw”. A on stwierdził, że cieszy się, gdy Pan Bóg powoła inne dziew­czyny i chłopców, ale nie powinien powołać jego córki, bo przecież obiecał ją komuś innemu. Wówczas dziew­czyna posta­nowiła uciec z domu. Przy­biegła do naszej misji, a ja odwiozłem ją do upragnio­nego zakonu. Ojciec nie pogodził się z tym. Szukał jej wszędzie. W końcu odnalazł i prze­mocą zabrał ją do domu i uwięził. Jednak i tym razem dziew­czynie udało się uciec. Ponow­nie odwiozłem ją do sióstr. Ucieszyły się. Tym razem ojciec się poddał.

Powołania

Po wielu latach uczestni­czyłem w Mszy świętej pry­micyjnej jednego z moich byłych mini­strantów w Ruiri. Nagle pod­szedł do mnie ów czło­wiek, któremu tak trudno było pogo­dzić się z decyzją swej córki o wstą­pieniu do zakonu. Był bardzo dumny. Mówił: „ojcze Raj­mundzie, muszę ci przed­stawić moją córkę. Jest tutaj obecna. Jestem bardzo z niej dumny. Jest obecnie przeło­żoną tego zgro­madzenia, do którego przed wielu laty wstąpiła. Uwie­rzyłem później, że jednak z Bogiem się nie walczy. On mi naprawdę pobło­gosławił. Cieszę się, że moja córka tak Mu zaufała i poszła za Nim”.

o. Rajmund Marszałkowski
Tanzania (tekst w oparciu o RN 4-707, kwiecień 2015)